Kryzys w kredytach.

Rekordowo niskie odsetki, spora podaż tanich lokali, ciągle wzrastająca zdolność kredytowa Polaków, a rynek nieruchomości ciągle w stagnacji. Przy tym banki chętnie udzielają kredytów, których raty są nawet kilkaset złotych niższe niż przy analogicznym kredycie branym na takich samych warunkach przed rokiem.

Z analizy ekspertów wynika, że w chwili obecnej przeciętny kredytobiorca mógłby pozwolić sobie na zakup mieszkania, które byłoby statystycznie o jeden pokój większe, niż to kupowane przed rokiem. Transakcje na rynku nieruchomości powinny bić więc kolejne rekordy, jednak liczba udzielanych kredytów mieszkaniowych i dokonywanych sprzedaży jest bardzo niewielka. Być może byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie obniżki stóp procentowych w poprzednich miesiącach.

Przyczyn takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Kredytobiorcy są teraz dużo bardziej ostrożniejsi niż jeszcze kilka lat wstecz. Sytuacje innych osób, które po kilku latach spłacania kredytu mieli większe zadłużenie niż w momencie podpisywania umowy kredytowej brutalnie przemawiają do wyobraźni. Do tego dochodzi jeszcze niepewność zatrudnienia i tzw. kryzys, o którym słyszy się na każdym kroku. Bardzo skromny wzrost gospodarczy nie stymuluje rynku pracy, a przez to popytu na mieszkania. Zakończył się także rządowy program „Rodzina na swoim”, napędzający koniunkturę kredytową, a jego następca „Mieszkanie dla młodych” ze względu na swoje warunki nie jest już tak atrakcyjny.  

Sprzedaż kredytów cały czas wykazuje tendencję spadkową. Nieznacznie jednak wzrosły ceny mieszkań, co po kilkuletnich spadkach mogłoby wskazywać na wzrost popytu, ale może to być też wynik kupowania lokali lepszej jakości, czy po prostu droższych, zamiast premiowanych rządowym programem lokali z najniższej półki. Prawdopodobnie sytuacja poprawi się pod koniec roku. Nie będzie to jednak wynik jakiejś znaczącej poprawy w gospodarce, ale zaostrzenia wraz z nowym rokiem warunków przyznawania kredytów.

Paweł Chrząszcz